Ta strona używa plików Cookie. Korzystając z tej strony zgadzasz się na umieszczenie tych plików na twoim urządzeniu

Przewodnicząca jury Nike: Stawianie literaturze zadań jest niebezpieczne

01.09.2025 | Tarnowski Oddział SAP | Autor: admin

Czasami proza szalenie gadka, bez skazy, nie zostawia po sobie takiego wrażenia, jak te dziwne książki. Nie wiadomo, co o nich myśleć, ale właśnie dlatego o nich myślimy

Rozmowa z dr hab. Justyną Jaworską przewodniczącą jury Nagrody Literackiej „Nike”.

 

Aleksandra Zbroja: Czym była dla pani Nike, zanim zasiadła pani w jury?

 

Justyna Jaworska: opaską na obwolucie. Nigdy nie kierowałam się w swoich czytelniczych wyborach rankingami. Owszem, jako studentka polonistyki dla zabawy sprawdzam, ile pozycji znam z wyróżnionej dwudziestki. To był taki test, czy te książki, które uważałam za fajne, rzeczywiście zostały uznane za fajne.

 

Były?

 

- czasami tak, czasami nie. W każdym razie - nie snobowałam się na to.

 

Ciekawe, bo nagrody jak Nike od lat funkcjonują jako swoiste drogowskazy, które wskazują czytelnikom, jak poruszać się po polu literackim. Można też powiedzieć bardziej dosłownie: orzekają, co warto przeczytać. Mówi się nawet, że nagrody budują kanon.

 

- wielki temat. Było wokół niego tyle awantur, że nie wiem, od czego zacząć.

 

Poczuwa się pani do roli budowniczej kanonu?

 

- Absolutnie, nie. Nie myślę też o nagrodach z przesadnym namaszczeniem. Wyborom jurorskim nie do końca należy ufać.

 

Ryzykownie

 

- Może strzelam sobie w stopę, ale nagrody nie zawsze są miarodajne. One są jakąś wypadkową gustów, w tym przypadku dziewięciorga mniej lub bardziej gniewnych ludzi. (W jury jest nas dziewięcioro, i każdy z nas ma też swoje uprzedzenia. Na szczęście każdy inne. I one znoszą się, blokują). Ludzi, którzy muszą się jakoś ze sobą dogadać. Kłócimy się, dyskutujemy, a kiedy jest pat, przychodzi do głosowania. Nie w każdym konkursie za każdym razem wygrywa najlepszy, ponieważ kryteria tej „najlepszości” są niejasne. Podam przykład, który pomaga zrozumieć ten mechanizm. W 2010 roku Rosjanka Julianna Awdiejewa wygrała Konkurs Chopinowski. Zaznaczę, że nie jestem melomanką, opieram się na opinii eksperta zainteresowanego tą właśnie nagrodą. Otóż Awdiejewa była doskonała technicznie, była poprawna, ale dla nikogo w jury nie była numerem jeden. Dodam, że konkursie Chopinowskim zasiada dwunastu jurorów i trzynasty honorowy - czyli naprawdę sporo osób. Dla każdego zatem pianista rosyjska była bezpiecznym numerem dwa, ponieważ nie było się do czego przyczepić w jej grze. Ale faworyci byli inni. Tylko że ci faworyci podnosili ciśnienie słuchaczom, byli kontrowersyjni. I jury się podzieliło. Doszło do patu i oczywiście wygrał czarny koń, bezpieczny numer dwa, Julianna Awdiejewa. Nie mówię, że ten mechanizm zachodzi podczas głosowań Nike, choć i my bywamy zmuszeni do pewnych kompromisów. Ale odkąd zrozumiałam przypadek Julianny Awdiejewej, mniej ekscytują mnie wszelkie nagrody.

 

 

Czyli wniosek dla osób śledzących nagrody jest taki, żeby przyglądać się wszystkim nominowanym, a nie jednemu zwycięzcy?

 

- Zdecydowanie. Trzynaście wybranych w pierwszym etapie książek nie wchodzi do finałowej siódemki. Wśród nich nie ma złej pozycji. O to się staramy.

 

A jednak wiele świetnych książek nie znalazło się w wyróżnionej dwudziestce.

 

- Żałuję „Hanki” Macieja Jakubowiaka. To biografia matki, przez którą się czyta szersze prawidłowości społeczne. Ciekawa autoetnografia. Żałuję małej, a - moim zdaniem - ważnej książki Michała Herera „Skąd ten faszyzm?”. Ona jest mniej efektowna, ale bardzo teraz aktualna. Może należało stanąć na rzęsach, żeby ona jednak do tej dwudziestki weszła? Wreszcie „Lejek” Piotra Kofty. To takie zestawienie, poetyckie opowiadania o za-światach. Są liryczne, trochę może staroświeckie, z metafizyczną podszewką. Ta podszewka nie jest modna, tak się pisało dawniej, ale urzeka. Bardzo żałuję tych opowiadań.

 

Reportaży pani nie żałuje?

 

- Bardzo mi się podobała książka Bartosza Panka „Zboże rosło jak las”, o tym, co się stało z PRG-ami i jak wyglądało w nich życie. Nie jest to rzecz pisana w tonie „co to się porobiło”, o degrengoladzie propeerelowskiej wsi. To nostalgiczna opowieść, a jednocześnie racjonalna analiza. Wielkim przegranym jest Artur Domosławski, który wydał summę na temat Ameryki Łacińskiej „Rewolucja nie ma końca”. Był mocno w grze, ale dwudziestka jest ciasna.

 

Do dwudziestki trafiło aż pięć esejów. Czy eseistka to jest kierunek, w którym zmierza polska literatura?

 

- Mam wrażenie, że tak. W literaturoznawstwie mówi się o zjawisku „New sincerity”, czyli „Nowej szczerości”, o której w swoich esejach pisał David Foster Wallace. Książka Elizy Kąckiej „Wczoraj byłaś zła na zielono” jest dla mnie takim przykładem. To pewnego rodzaju „nowe serio”. Rezygnacja z łatwej ironii, co jest ryzykowne. Nie stosujemy obronnej gardy, nie puszczamy już oka do czytelnika, możemy się wystawić na śmieszność. „Nowa szczerość” być może wynik ze zmęczenia już dawno wygasłym postmodernizmem, wyczerpania kulturą wyczerpania. To znaczy: już kończą się formalne igraszki i pojawia się głód tego, by powiedzieć coś naprawdę. To taka tęsknota za autentycznością. Zaraz zacznę brzmieć patetycznie, ale to jest po prostu to, co obserwuję.

 

 

Jak trzyma się polska powieść?

 

- Jeśli powieść rozumieć klasycznie, jako dłuższą opowieść z bohaterami i fabułą, to zdaje się, że w tym roku nominowaliśmy tylko dwie powieść: „Prawdziwą historię Jeffreya Watersa i jego ojców” Jula Łyskawy i „Ludzi z nieba” Ignacego Karpowicza. Ale proszę mnie poprawić, jeśli źle liczę…

 

Chyba nie ma sensu liczyć - kategorie literackie się ze sobą mieszają. Ciężko czasem stwierdzić, czy coś jest poezją, czy esejem, czy reportażem. Jednak choć granice gatunkowe się zacierają, to wyróżnione przez was książki utrzymane są w bardzo różnych poetykach. Jakich narzędzi używacie, by je porównać? czy w ogóle da się to zrobić?

 

- Zadajemy sobie pytanie szerokie, ale czyszczące pole: czy to jest naprawdę dobra książka? Czy to jest książka roku? Oczywiście można zapytać: co to znaczy dobra książka?

 

No właśnie.

 

- To jest te kwestia tego, co nam ta książka robi. Czy ona działa? Bo książka może być bardzo dobrze napisana, a jednak jakość po czytelnikach spływać. Albo możemy przyznać autorce czy autorowi rację, powiedzieć „no tak” i wzruszyć ramionami. A bywają z kolei książki nawet chropowate, takie nie do końca perfekcyjne, które z czytelnikiem zostaną i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Oczywiście w każdym z nas zostaje co innego. Te nasze krytyczne sita są różne ustawione. Każdy ma też swoje słabe punkty, szuka czegoś innego. Musimy się jakoś dogadać i znaleźć kompromis.

 

Jak czyta jurorka/juror? Przecież państwo funkcjonują w przestrzeni medialnej, w której krążą opinie o książkach. Wyobrażam sobie, że państwo muszą znaleźć sobie taką przestrzeń na możliwie neutralną lekturę.

 

- Jak bardzo koleżanki i koledzy sugerują się opiniami z zewnątrz, tego nie wiem. Ja staram się robić sobie detoks od Facebooka. Niechętnie też rozmawiam o ocenianych przez nas książkach z znajomymi.

 

Czym profesjonalny czytelnik różni się od tego zwykłego?

 

- Na pewno czyta więcej, więc ma większą skalę porównawczą. Ale tak poza tym profesjonalny czytelnik powinien być modelowym czytelnikiem zwykłym, czyli: wzruszać się, nudzić się, wściekać. Schować gdzieś tam głęboko tak zwany „aparat”. Bo aparat często raczej przeszkadza, niż pomaga. Jeśli na czymś polegam, to na odbiorze afektywnym. Jak teraz powiem, że „słucham serca”, to zabrzmi szalenie naiwnie, ale mam wrażenie, że jest coś w rodzaju kompasu - można to nazwać gustem, można to nazwać wrażliwością - któremu należy ufać, zapominając o całym tym rozplotkowanym, napędzanym ambicją świecie literackim. Trzeba się odciąć.

 

Dwukrotnie użyła pani sformułowania „gust”. Jak pani rozumie to słowo? Socjolożka literatury Agnieszka Budnik, analizując mechanizmy działania nagród literackich, sugeruje, że one wręcz dekretują gust.

 

I formatują snobizmy.

 

Gust najłatwiej zdefiniować negatywie, bo jest czymś, co ma swoją ciemną stronę. Jego odwrotnością są rozmaite idiosynkrazuje, uprzedzenia. Cos lubimy, ale też dlatego, że czegoś bardzo nie lubimy. Niekoniecznie ze względów ideologicznych, częściej drażni nas forma.

 

- W jury jest nas dziewięcioro, i każdy z nas ma też swoje uprzedzenia. Na szczęście każdy inne. I one znoszą się, blokują. Właśnie dlatego gremia jurorskie muszą być w miarę liczne i zróżnicowane.

 

 

Jaka książka, choćby genialna, nie dostanie Nike?

 

- Są książki, które, choć obiektywnie szalenie wartościowe i świetnie napisane, nie weszły do dwudziestki, bo uznaliśmy, że to nie jest do końca ta kategoria. Przykładem jest „Kocia muzyka” Joanny Tokarskiej-Bakir. Tysiącstronicowa rozprawa na temat pogromu krakowskiego. Bardzo ważny temat, mnóstwo dokumentów, ale uznaliśmy, że ona jest skrojona pod zupełnie inny konkurs. Kolejny przykład: „Rozbieżne emancypacje” Przemysława Czaplińskiego 850 stron. Jak sam autor powiedział „historycznoliteracki monster truck”. To jest olbrzymie, fantastyczne dzieło, kapitalnie ustawia myślenie o literaturze. Bardzo się cieszę, że będę miała tę książkę na półce i nie jeden raz do niej wrócę. Ale to jest książka branżowa. Wspomnę jeszcze o „Pastwisku” Ignacego Dudkiewicza na temat polskiego Kościoła i to z wewnętrznej perspektywy krytycznego katolika. Książka ciekawa, jednak mieliśmy z nią podobny problem. No i wreszcie „Aborcja i demokracja” Marcina Kościelniaka. Absolutny must-read. Tę książkę, przyznam, opłakałam.

 

A jakie ma pani oczekiwania wobec literatury? Że ona ma poruszać „tematy ważne”?

 

- Stawianie literaturze zadań jest niebezpieczne, bo często owocuje literaturą tendencyjną. Autorzy czasem czują się w obowiązku poruszać ważne tematy, ale możemy wtedy dostać wypracowania na temat. Podobnie, jeśli mamy wymogi gatunkowe, czyli wołamy o nową powieść, o nowy esej - wtedy z kolei gdzieś nam giną takie cudowne hybrydy. Najciekawsze wydają mi się książki, które się wyłamują z tego przyporządkowania gatunkowego, które stają gdzieś w rozkroku i nie wiadomo, co z nimi robić. Tego też szukam w literaturze. Takiego czegoś, co określiłam wcześniej jako „chropowate”. To coś, co by uwierało, co by nie dawało spokoju. Czasami  proza szalenie gładka, bez skazy, nie zostawia po sobie takiego wrażenia, jak te dziwne książki. Nie wiadomo, co o nich myśleć, ale właśnie dlatego i nich myślimy. Rozmawiała Aleksandra Zbroja. Nagroda Literacka „Nike” jest przyznawana za najlepsza książkę roku. Siedmioro finalistów i finalistek poznamy 5 września, a laureata lub laureatkę - 5 października podczas uroczystej gali.

 

Źródło:

Gazeta Wyborcza, 18 sierpnia 2025.

Zobacz również inne wpisy w blogu